Julia Durzyńska urodziła się w Poznaniu w 1976 roku i od wczesnych lat była rozdarta między światem nauk ścisłych a humanistyką. W 1995 roku ukończyła Liceum św. Marii Magdaleny z dyplomem „filologicznym”, czyli zręcznie uniknęła matematyki i nauk ścisłych podczas matury na rzecz języka polskiego, angielskiego i francuskiego. I oczywiście postanowiła… zostać biolożką molekularną.
Julia uzyskała tytuł magistra biologii molekularnej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza (UAM) w Poznaniu w 2000 roku, a następnie obroniła doktorat na Uniwersytecie w Nantes we Francji w 2004 roku. Od 2005 roku kształtuje młode naukowe umysły na Wydziale Biologii UAM, najpierw jako adiunktka, a od niemal sześciu lat jako profesorka tej uczelni. Jej akademickie przygody zaprowadziły ją także do Filadelfii i na Florydę, gdzie przez trzy lata prowadziła badania na stanowisku post-doc’a oraz pracowała jako profesorka wizytująca.
Pomimo kariery w naukach przyrodniczych, Julia czuje się również humanistką. Ta wewnętrzna sprzeczność znalazła w końcu ujście w jej literackim debiucie zatytułowanym “Gdy słońce wypieka sny” (2024), co pokazuje, że nawet biolożka molekularna może marzyć w prozie, a czasem i w poezji. Książka Julii opowiada historię Noemi, transpłciowej kobiety poszukującej miejsca, które mogłaby nazwać swoim domem. Po latach spędzonych we Francji, Stanach Zjednoczonych i Polsce nie potrafi zdecydować, gdzie naprawdę przynależy. Rozczarowana polskim konserwatyzmem, ale jednocześnie niezdolna do całkowitego zerwania więzi ze swoim krajem, wybiera się w podróż “w głąb siebie”, czyli na wakacje do Bretanii, które spędzi w towarzystwie swojego dawnego przyjaciela z uniwersytetu, Stéphane’a. Jednak jej spokój okazuje się ulotny, a romans z licealną miłością, Nicolasem, niespodziewanie otwiera stare rany. Gdy dawno minione lata splatają się z teraźniejszością, Noemi musi zmierzyć się ze swoimi pragnieniami, tożsamością i duchami przeszłości. Powieść jest oniryczna, baśniowa przesyconą zmysłowością, humorem i autoironią. Podobnie jak jej bohaterka Julia również jest kobietą transpłciową, która porusza się między różnymi światami – akademickim, wielokulturowym i osobistym. W naszej rozmowie dzieli się refleksjami na temat swojej podróży przez literaturę i własne doświadczenia, dając nam wgląd w delikatną równowagę między samopoznaniem a ciągłym odkrywaniem siebie na nowo.
![]() |
Książka jest dostępna na empik.com. |
Monika: Cześć, Julio! Bardzo dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie!
Julia: Cześć, Moniko! Jestem zachwycona i naprawdę zaszczycona! Dziękuję za zaproszenie mnie do tego wywiadu.
Monika: Ponieważ mam przyjemność rozmawiać z biolożką molekularną, nie mogę się oprzeć na początku naszej rozmowy i nie zapytać o COVID-19. Pandemia drastycznie zmieniła nasze życie, gdy po raz pierwszy się pojawiła, ale to, co fascynuje mnie jeszcze bardziej, to jej długofalowe efekty. Wiele osób zmieniło swoje nawyki, ponownie oceniło swoje priorytety i zwolniło tempo, aby zastanowić się nad rzeczami, na które wcześniej nie było czasu. Czy sądzisz, że te zmiany w dłuższej perspektywie pozostaną z nami, czy stopniowo znikną, gdy życie powróci do "normalności"?
Julia: To prawda; pandemia COVID-19 była szokiem dla nas wszystkich. Dla mnie jednak był to również czas pogłębionej refleksji i okazja do ponownego pisania, oprócz zdalnej pracy badawczej i nauczania. Wszystko nagle stało się takie ciche, zgiełk świata ustał – to było bardzo uwalniające dla wewnętrznej kreatywności.
Myślę, że nic nie będzie takie samo jak przed pandemią. To niemożliwe, ponieważ czas płynie, a świat nieustannie się zmienia i tak, większość aspektów naszego życia wróciło do normy; może wciąż pracujemy trochę zdalnie, ale coraz mniej, powiedziałabym. Czuję, że pandemia to już odległe wspomnienie, ale to, co z niej zostało, to nasze większe uzależnienie od technologii i internetu w stopniu, który mnie martwi. Może i tak to by się stało, niezależnie od licznych lockdownów.
Czasami mam wrażenie, że jako gatunek pędzimy ku przepaści. Być może, jak twierdzą niektórzy myśliciele, dewzrost gospodarczy mógłby być lekarstwem na problemy świata. Nie wiem, dlaczego musimy produkować coraz więcej – to szkodliwe dla naszego zdrowia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego, oraz dla naszej planety, a mimo to wciąż ciągle jako cywilizacja rośniemy i konsumujemy wszystko wokół nas, jak uzależnieni od narkotyków.
Monika: Jeśli jest coś, za co możemy podziękować COVID-owi, to… twoja książka! Najbardziej emocjonalnie intensywną część, historię nastoletniej Noemi, napisałaś ponad 20 lat temu jako formę terapii, a potem schowałaś ją na prawie dwie dekady. Dopiero pandemia sprawiła, że wróciłaś do tego tekstu, dodając perspektywę dorosłej bohaterki, która podobnie jak ty, przeszła proces tranzycji i teraz odnosi sukcesy. Czy sądzisz, że ta książka i tak by powstała, czy to pandemia była tym impulsem, którego potrzebowałaś, żeby ją ukończyć?
Julia: Nie wiem - mogłoby się to zdarzyć po 60-tce, kiedy byłabym na emeryturze i miała wtedy dużo czasu na retrospekcję i introspekcję. A jednak cieszę się, że lockdowny dały mi przestrzeń, dzięki której mogłam poprawić stary tekst, napisany we wczesnych latach 2000-ych, i pozwoliły mi pracować nad nowymi rozdziałami — nie musiałam czekać na emeryturę (śmiech). Tylko żałuję bardzo, że te miliony ludzi musiały umrzeć z powodu infekcji koronawirusem...
Zawsze wiedziałam, że moje pisanie w końcu się wydarzy, tylko nie wiedziałam, jak i kiedy. Za każdym razem, gdy przyjeżdżałam do USA na stypendia uniwersyteckie — w 2011 roku na dwa lata i w 2016 na rok — miałam z tyłu głowy plan, aby kontynuować pisanie powieści w wolnym czasie, w weekendy, ale byłam zbyt zajęta badaniami, nawiązywaniem nowych przyjaźni i korzystaniem z życia w dużym mieście jak Filadelfia lub spędzaniem czasu na świeżym powietrzu na słonecznej Florydzie zimą. Jakoś nigdy nie byłam gotowa na izolację, prawdziwą autorefleksję i ciężką pracę nad przekształcaniem moich pomysłów narracyjnych w słowa, złożone i pełne znaczenia zdania.
Jako nieco opóźniona pani post-doc, w wieku ponad trzydziestu lat, ponieważ „akademicko straciłam” kilka lat przez proces tranzycji, który zaczęłam przed trzydziestką, wciąż nie byłam gotowa, by poświęcić się pisaniu 400-stronicowej powieści, a także tworzeniu ponad 30 oryginalnych ilustracji przy pomocy moich kolegów artystów i sztucznej inteligencji. Uważam, że pandemia zbiegła się z moim bardzo pożądanym do pisania stanem umysłu, z osiągnięciem pewnego poziomu dojrzałości i spokoju oraz gotowości do poświęcenia się tworzeniu dużego dzieła literackiego. Czas musiał upłynąć - to było kluczowe.
Monika: Twoja książka to przede wszystkim powieść romantyczna, ale też zawiera domieszki innych gatunków literackich, jest w pewnym stopniu transgatunkowa. W swoim sercu jesteś romantyczką? Zdarza ci się pozwalać sobie na chwile, kiedy po prostu musisz utopić smutki w pysznych lodach, oglądając sentymentalny film romantyczny, żeby poprawić sobie nastrój? Wiesz, taki, w którym wierzysz w miłość i może nawet uronisz łzę lub dwie przy szczęśliwym zakończeniu? A może to dla ciebie zbyt banalne?
Julia: Oczywiście, to trochę banał, ale także przyjemnostka z małym poczuciem winy, oglądanie romantycznych filmów i uronienie kilku łez od czasu do czasu. Uwielbiam sentymentalne, a nawet trochę czułostkowe filmy, takie jak “Kiedy Harry poznał Sally”, “Bezsenność w Seattle”, “Love Story” (to naprawdę smutny film!), “Igraszki losu” i wiele innych. Film musi być dobrze zrobiony; gatunek nie ma dla mnie aż takiego znaczenia.
Monika: Muszę się przyznać, że jestem ogromną fanką Audrey Hepburn, zwłaszcza w filmie “Jak ukraść milion dolarów” (1966). Romans, paryski urok i jej eleganckie stroje od Givenchy – trudno sie temu oprzeć! Mogłabym oglądać to bez końca, marząc o tym, by czuć się tak kochaną i uwielbianą. Myślę, że film odwołuje się do tych romantycznych stereotypów, które wszyscy uwielbiamy: Paryż, piękno, poczucie swojej wartości i przystojny partner. Użyłaś kilku z tych elementów dość świadomie, by stworzyć właściwą atmosferę w swojej książce, prawda?
Julia: Oczywiście – bardzo świadomie wykorzystałam Paryż jako miasto romansu i miłości od pierwszego wejrzenia, choć moje doświadczenia ze stolicą Francji, gdzie mieszkałam i studiowałam przez rok jako studentka Erasmusa, są zupełnie inne. Paryż kojarzy mi się raczej z métro-boulot-dodo, czyli metro-praca-sen, bo taka jest rzeczywistość francuskiej stolicy – intensywne życie pełne obowiązków. Na szczęście ten okres mojego życia dostarczył mi wiedzy o mieście, dzięki czemu umieszczenie części akcji książki w Paryżu przyszło mi z łatwością.
Ogólnie rzecz biorąc, zawsze łatwiej jest pisać o miejscach, które nasze ciało i umysł miały okazję doświadczyć. Wtedy pisanie wydaje się bardziej autentyczne, przynajmniej tak myślę. Chociaż dziś możemy wyszukać wszystko w internecie, a nawet odbyć wirtualny spacer po drugiej stronie globu, w miejscach, w których nigdy nie byliśmy.
|
"Prawdziwą miłością Noemi i miejscem, do którego zawsze wraca, jest Poznań, czyli miasto, w którym się urodziła." |
A jeśli chodzi o Audrey Hepburn, to zdecydowanie bardziej wolę jej rolę w “Rzymskich wakacjach” z 1953 roku, gdzie partneruje jej Gregory Peck. Ten film wciąż sprawia mi ogromną przyjemność; mogę do niego wracać regularnie. Po prostu go uwielbiam! To nie Paryż, ale Rzym też się świetnie sprawdza!
Monika: Wiem, że twój francuski jest świetny, podczas gdy moje próby ledwo wykraczają poza bonjour i merci. To również dlatego przeprowadzamy ten wywiad po angielsku, a nie po francusku! Pozwól jednak, że zadam ci pytanie o Francję. Byłam tam kilka razy i uwielbiam francuską kuchnię oraz modę, ale mam wrażenie, że moja perspektywa jest… cóż, dość turystyczna. Tymczasem naprawdę fascynuje mnie to, jak Francuzki emanują pewnością siebie, niezależnością i naturalnym wyczuciem piękna. Zdają się sunąć przez życie z niezachwianą wiarą w swój urok. Co ciebie najbardziej przyciąga do Francji? Kultura, język, wypieki czy ten ikoniczny paryski szyk?
Julia: Zdecydowanie wszystko to, o czym wspomniałaś. Myślę, że w europejskiej kulturze głęboko zakorzenione jest postrzeganie Francji jako centrum wszystkiego, zwłaszcza jeśli chodzi o stolicę tego kraju, i sięga to czasów siècle des Lumières, czyli wieku Oświecenia. Nawet dziś tak trochę jeszcze jest, choć minęło już wiele lat, a kraj stracił część swojego niegdyś dominującego znaczenia naukowego i kulturowego na świecie.
Chociaż odważę się stwierdzić, że Francja może już nie być w centrum wszystkiego, to Paryż nadal pozostaje europejską stolicą kultury i nauki. Wystarczy spojrzeć na liczbę teatrów w Paryżu – jest ich dobrze ponad sto, od ogromnych scen po maleńkie, kameralne miejsca! A liczba uniwersytetów również jest imponująca i bije na główę inne duże miasta europejskie.
Ale nie zapominajmy o jednym – prawdziwą miłością Noemi i miejscem, do którego zawsze wraca, jest Poznań, czyli miasto, w którym się urodziła! Można by niemal powiedzieć, że to jej tajemniczy ukochany, który zawsze wzywa ją do powrotu z zagranicznych podróży i długich wyjazdów. Przypomina mi to uczucie, którym Carrie Bradshaw darzy Nowy York w serialu telewizyjnym “Sex w wielkim mieście” (śmiech).
Monika: Przechodząc do Noemi, bohaterki powieści, jej życie jest pełne różnych związków, a jednak zawsze zdają się one wymykać jej z rąk – ulotne i kruche. Pozostaje singielką, ale czy jest to jej świadomy wybór, cicha deklaracja pragnienia życia na własnych warunkach, wolnego od subtelnego chaosu dzielenia przestrzeni z kimś innym? A może kryje się w niej coś głębszego, jakaś niewidzialna siła, która nie pozwala tym związkom rozwinąć się w coś trwalszego?
Julia: To bardzo trafne pytanie, a ponieważ Noemi jest moim alter ego, odpowiadając, częściowo odkryję również moje życie intymne. Chciałam przedstawić psychologicznie silną kobietę transpłciową, która, jak wiele innych kobiet zarówno trans i cis, pragnie wchodzić w relacje z mężczyznami, a uściślając nawet z jednym konkretnym – swoją nastoletnią miłością, Nicolasem – ale czas w jej życiu powędrował do przodu, a ludzie w jej wieku, zwłaszcza wartościowi i przystojni mężczyźni po 40-tce, są już zajęci i mają dzieci.
Moja bohaterka nie zadowoli się towarzystwem kogoś, kto nie spełnia jej oczekiwań, a są one wysokie! Woli być sama, budować swoje własne życie, zamiast brać to, co jest jej oferowane, ale jej nie odpowiada – doskonale wie, jak radzić sobie samej; musiała się tego nauczyć i być może nikogo nie potrzebuje, bo niezależność stała się jej drugą naturą. A może po prostu chce być ostrożna i nigdy tak naprawdę się nie zakochać, jak Sally, bohaterka grana przez Sandrę Bullock w filmie Totalna magia (Practical Magic).
|
"Głównym moim założeniem było pokazanie, że bohaterka jest jak każda inna (cispłciowa) kobieta i transpłciowość jej nie definiuje." |
Aby nigdy się nie zakochać i nigdy więcej nie zostać zranioną, Sally przywołuje zaklęcie prawdziwej miłości zwane Amas Veritas (co można potraktować jako metaforę tych wysokich oczekiwań, których nikt nie spełni): „Będzie umiał podrzucać naleśniki w powietrzu. Będzie cudownie uprzejmy. Jego ulubionym kształtem będzie gwiazda. I będzie miał jedno zielone oko i jedno niebieskie.” Ale oczywiście, wbrew wszelkim przeciwnościom, ten niemożliwy mężczyzna, jej wymarzony ideał, który teoretycznie nie miał prawa istnieć, jednak się później pojawia w filmie.
Trochę jak Nicolas w mojej książce, ale w życiu Noemi sprawy są nieco bardziej skomplikowane, a ja lubię myśleć o jej historii jako o pewnej tajemnicy – nie ma tu jednoznacznego wyjaśnienia, a jedynie sugestia, że ten romans może mieć swoją kontynuację w późniejszych latach…
Monika: Przez pierwsze 100 stron powieść wydaje się klasycznym romansem – odnosząca sukcesy, dojrzała kobieta szuka miłości, tak jak niezliczone cispłciowe kobiety. A potem… bam! W drugiej części zanurzamy się w nastoletnie lata Noemi i nagle odkrywamy jej sekret. To trochę jak zwrot akcji w thrillerze, tylko zamiast morderstwa mamy tożsamość płciową! Dlaczego zdecydowałaś się tak długo trzymać czytelników w niepewności? Zdecydowałaś się zwieść czytelników, malując pewien znajomy miraż, tylko po to, by nagle wywrócić wszystko do góry nogami?
Julia: Po pierwsze, nie uważam, że 100 stron to tak dużo (śmiech), a uważny czytelnik już od samego początku znajdzie pewne wskazówki, sugerujące, że Noemi może się w jakiś sposób różnić. Ale mówiąc poważnie, głównym moim założeniem było pokazanie, że bohaterka jest jak każda inna (cispłciowa) kobieta i transpłciowość jej nie definiuje – to tylko jedna z bardzo wielu cech jej osobowości. Dlatego taka perspektywa wydawała mi się najbardziej uczciwa.
Czytelnik poznaje ją jak każdą inną kobietę – potrzebujemy czasu, aby lepiej ją zrozumieć, tak jak w przypadku każdego człowieka, którego spotykamy w życiu. Jej tożsamość transpłciowa nie jest czymś, co jest celowo ukrywane; to raczej kwestia tego, że nie jest to pierwsza rzecz, jakiej się o niej dowiadujemy, nie jest to pierwsza cecha, którą czytelnik poznaje. To prawie tak, jakby nie było niczego do ujawnienia – chodzi bardziej o stopniowe odkrywanie jej osobowości i pełnej tożsamości w odpowiednim czasie.
To nasza zachodnia kultura uczy nas postrzegać to – jak sama wcześniej powiedziałaś – jako „zwrot akcji w thrillerze, tylko zamiast morderstwa mamy tożsamość płciową!” Kto wie, może za 50 lat taki „zwrot akcji” nie będzie już niczym nadzwyczajnym…
KONIEC CZĘŚCI 1
Autor zdjęć - Grzegorz Dembiński (za zgodą Julii Durzyńskiej).
© 2025 - Monika Kowalska
No comments:
Post a Comment