Emilia Japonka – jedna z pierwszych w Polsce osób transpłciowych, które publicznie opowiedziały swoją historię. Aktywistka na rzecz społeczności LGBTQ+, współzałożycielka największej w kraju grupy wsparcia online dla osób transpłciowych oraz inicjatorka wielu akcji pomocowych. Redaktorka portalu TransNews, felietonistka i autorka pierwszego na świecie poradnika mentalnego o korekcie płci Tranzycja oraz książki Zrozumienie. Jej działalność obejmuje zarówno projekty pomocowe, jak i wydarzenia kulturalne. Brała udział w inicjatywach takich jak „Tęczowa Wigilia”, była panelistką podczas konferencji w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, a także gościem specjalnym festiwalu "Kino Nowe Horyzonty", gdzie dzieliła się wiedzą i doświadczeniem po projekcji filmu "Girl". Udzieliła głosu w sztuce teatralnej „Zjemy Wasze Dzieci! Z cebulą” oraz współprowadziła warsztaty z aktywizacji zawodowej dla osób transpłciowych. Prywatnie, pasjonatka kinematografii, fotografii i duchowego rozwoju, zafascynowana kulturą Indii. O swojej tranzycji w Polsce mówi z charakterystycznym dla siebie dystansem i poczuciem humoru – „przyjemność”, którą przeżyła, wykorzystuje dziś, by wspierać i inspirować innych.
Monika: Hej Emilia! Bardzo dziękuję, że zgodziłaś się na rozmowę.
Emilia: Dziękuję również za zaproszenie, czuję się zaszczycona.
Monika: Dla czytelniczek i czytelników, którzy spotykają cię po raz pierwszy, czy mogłabyś opowiedzieć trochę o sobie?
Emilia: Zazwyczaj odpowiedź na pytanie „kim jestem” zajmuje mi najwięcej czasu i sprawia najwięcej problemów, bo nie da się tego określić jednoznacznie i krótko. Nie mam jednego zawodu ani jednego hobby, jestem kobietą renesansu do potęgi trzeciej. Chyba najprościej powiedzieć, że moje ADHD wieku starczego (śmiech) wiele tłumaczy. Jestem mamą bliźniaczek, a łącznie wychowujemy czworo dzieci. Zawodowo współtworzę kilka przedsięwzięć, jestem bardzo kreatywna, szkolę i wspieram innych. Jestem wrażliwa na piękno, chodzę własnymi ścieżkami, co często powoduje, że odstaję od przeważającego nurtu.
Monika: Właśnie wróciłaś z Indii. Czy to miejsce jest dla ciebie wyjątkowe?
Emilia: Absolutnie, bezapelacyjnie tak. Krótki, dwutygodniowy pobyt dał mi materiał na trzy potężne książki, więc to bezkresna kopalnia inspiracji. Wszystko, co słyszeliście o Indiach, to prawda, zarówno te złe, jak i dobre rzeczy. Syn znajomej najtrafniej opisał moje pierwsze wrażenia: „to trochę jak postapokaliptyczne Mielno”. Natomiast faktycznie Indie się zmieniają, walczą z mitami, rozwijają się, budują nowoczesne państwo. Są wieżowce, galerie handlowe nowocześniejsze niż Złote Tarasy w Warszawie, a na ulicach elektryczne luksusowe samochody mkną pomiędzy rikszami i tuk-tukami.
Dla mnie była to duchowa pielgrzymka do miejsc związanych z moimi zainteresowaniami. Odwiedziłam też moją wyjątkową guru, spałam w skromnym aśramie, gotowałam na ziemi, spałam na deskach, podróżowałam lokalnymi pociągami bez szyb w oknach, i było absolutnie niesamowicie. Połowę mojej podróży spędziłam w orientalnym, przepięknym sari, biorąc udział w licznych świątynnych wydarzeniach.
Monika: Byłam w Indiach parę lat temu i nie mogłam się oprzeć, żeby nie kupić sobie sari. A ty, kupiłaś sobie coś ciekawego?
Emilia: Około dziesięciu sari mam w domu, jeszcze z czasów sprzed wyjazdu. Oczywiście kupiłam dwa nowe, piękne, tak ciężkie, że miałam nadbagaż. Najwięcej śmiechu sprawiły mi jednak niepozorne bransoletki wykonane z muszli morskiej, które w połączeniu z rudo-czerwonym kolorem w Indiach oznaczają, że kobieta jest zamężna. Koleżanka Hinduska namówiła mnie na taki komplet, a później codziennie, zupełnie spontanicznie, ludzie pytali mnie o męża Hindusa!
Monika: Wiele z nas porusza się pomiędzy rolami żon, matek i córek, często dźwigając ciężar przeszłości i czasem marząc, by zostawić wszystko za sobą. Ty natomiast wybrałaś drogę odwrotną, z odwagą objęłaś swoją tożsamość, stałaś się rzeczniczką praw osób transpłciowych i otwarcie prezentujesz pozytywny obraz naszej społeczności. Czy mimo to miewasz czasem pragnienie, by po prostu zniknąć i być w cieniu, postrzegana wyłącznie jako kobieta, bez dodatkowej etykiety „kobiety trans”?
Emilia: Myślałam, że nigdy nie zrezygnuję z aktywizmu, ale jednak to się stało. Kiedy przechodziłam w życiu bardzo trudny moment związany z rozwodem i innymi problemami, zawiesiłam działania aktywistyczne na pewien czas. Nie wiedziałam, co zrobić dalej, a w zasadzie to środowisko aktywistyczne podjęło decyzję za mnie, pokazując, że już zrobiłam swoje i pora dać przestrzeń młodszemu pokoleniu.
Z drugiej strony, gdy sama potrzebowałam realnej pomocy, mimo sporych możliwości, jej nie otrzymałam. Nie mam jednak żalu, bo to dało mi szansę skupić się na innych, wcześniej zaniedbanych lub zupełnie nowych obszarach życia. Jedne drzwi się zamykają, inne otwierają, więc weszłam w zupełnie nowe dla mnie światy, które okazały się bardzo wartościowe, i nie mam tu na myśli pieniędzy.
Monika: Czy to oznacza, że całkowicie odcięłaś się od aktywizmu?
Emilia: Nie, absolutnie. Nie odcinam się od bycia osobą trans, nie ukrywam tego, a jeśli pojawia się okazja, by wskoczyć jeszcze raz na chwilę w nurt ciekawej akcji, to chętnie to robię. Jednym z takich działań była na przykład współpraca przy projektach teatralnych czy praca nad moją książką.
|
Więcej o książce tutaj. |
Emilia: Powiem tak, z moich obserwacji wynika, że są osoby transpłciowe, które nie dążą do posiadania zgodnego passingu; są takie jak ty, które go osiągnęły i choćby nie wiem co, już go nie stracą; i są takie jak ja, gdzie zazwyczaj jest w porządku, ale zdarzają się sytuacje, w których ktoś jednak reaguje konsternacją. Przykład? W piątek koleżanka z pracy zapytała mnie, czy miałam cesarskie cięcie, a w niedzielę przypadkowy przechodzień na ulicy rzucił do swojego kompana: „Ej, widziałeś? To był trans”.
Monika: Jak radzisz sobie z takimi sytuacjami i komentarzami?
Emilia: Ostatnie lata pokazały mi i dały odczuć, że nie powinniśmy przejmować się tym, co myślą inni. Psychologia tłumu jest błędnie rozumiana i przeinaczana. Ludzie „boją się, co inni powiedzą”, boją się ostracyzmu, wytykania palcami, obgadywania. Tymczasem, jak pokazuje polityka, nikogo nie obchodzi, co się dzieje, ile kto ukradł czy przywłaszczył. Jak mawia przysłowie: „Śmierć jednego człowieka to tragedia, a śmierć tysięcy to statystyka”. Ostatnie wybory prezydenckie w Polsce czy USA pokazały, że afery, skandale i wstydliwe tajemnice wcale nie przeszkadzają, a czasem wręcz działają odwrotnie. To dlaczego ja mam się przejmować kimś na chodniku?
Otwórz mapę Google, pokaż z lotu ptaka wielkie miasto jak Mumbaj czy Londyn, popatrz, ile jest tam ludzi, a teraz postaw kropkę wielkości końcówki szpilki i pomyśl, że to ty. Ilu osobom będzie na tobie zależało? Do ilu nawet nie dotrzesz, mając miliony na reklamę? Oczywiście, wszystko zależy od kontekstu, byłabym dumna, gdybym przeczytała o sobie nagłówek: „Transpłciowa kobieta wynalazła lek na…”, ale to nie znaczy, że mam się cieszyć z tego, że jakiś turysta na basenie ma ubaw, patrząc na mnie.
Monika: Wybór imienia to bardzo osobista decyzja, często pełna znaczeń i symboliki. Jak doszło do tego, że wybrałaś imię Emilia? Czy ma ono dla ciebie szczególne znaczenie, może symbolizuje jakiś etap podróży, uczucie lub aspirację?
Emilia: Chyba najlepiej opisuje to zjawisko rezonansu, kiedy imię z nami współgra, pasuje, dobrze leży. Można oczywiście sięgnąć po różne mistyczne metody, badać, czy pasuje nam numerologicznie lub znaczeniowo. Czasami osoby zmieniające imię szukają analogicznych odpowiedników, jak Jan/Janina, albo kierują się modą w danym pokoleniu.
Dla mnie imię „Emilia” było emocjonalnie ciepłe od chwili, gdy po raz pierwszy usłyszałam je w dzieciństwie u koleżanki. Jedna z magicznych teorii głosi, że przyjmujemy imiona z poprzedniego wcielenia, swoje lub swojej ukochanej osoby. Lubię takie egzystencjalne tajemnice i gdzieś w duszy zawsze były przy mnie dwa imiona: Emilia i Sarah.
Monika: Jakie emocje towarzyszyły ci w dniu, kiedy po raz pierwszy wypowiedziałaś swoje imię, Emilia, publicznie?
Emilia: Prawdę mówiąc, po raz pierwszy publicznie usłyszałam swój „prehistoryczny” nick i wprawiło mnie to jednocześnie w śmiech i osłupienie, co zaowocowało jego natychmiastową zmianą. Nigdy wcześniej nie używałam swojego imienia, bo nie było ku temu okazji ani potrzeby, żyłam zamknięta w czterech ścianach swojego domu i własnego umysłu. Dopiero udział w wyborach Miss Trans sprawił, że musiałam się jakoś przedstawić, więc podałam wówczas po raz pierwszy „Emilkę”, i tak to się zaczęło.
Monika: Brałaś udział w Miss Trans? Nigdy nie wzięłam udziału w konkursie piękności, a świadomość niedoskonałości mojej urody paraliżowała we mnie każdą próbę zgłoszenia się do takich konkursów. Jak sobie z tym poradziłaś?
Emilia: Historia raczej była przewrotna. Mając 17 lat, byłam dość zgrabna, ale w tamtych czasach bez dostępu do fajnych ciuchów, kosmetyków czy innych możliwości. Później życie mnie zmieniło i zmężniałam pod każdym względem. Łysy gościu z muskularną klatą. Do tego miałam już małe dzieci i naprawdę odłożyłam wszelką kobiecość od strony wizualnej. Została mi tylko kobieca natura, którą używałam do zajmowania się dziećmi.
![]() |
"Ostatnie lata pokazały mi i dały odczuć, że nie powinniśmy przejmować się tym, co myślą inni." |
Emilia: Gdy zobaczyłam ogłoszenie o imprezie, chciałam tak naprawdę pożegnać się z kobiecością w formie ciuchów, makijażu, wyglądu. Doszłam do wniosku, że już nie będę ładniejsza niż byłam, a teraz raczej będę coraz gorzej się prezentować i nie ma co się wygłupiać w damskich ciuchach. To miało być takie jakby pożegnanie.
Monika: I jak się okazało w praktyce?
Emilia: Impreza jednak dała mi coś zupełnie odwrotnego, dodała mi skrzydeł. Trochę pomogły mi na miejscu profesjonalne makijażystki ze stacji TV, trochę klimat dobrej zabawy, spotkanie z celebrytami jak politycy z sejmu, znani aktywiści i dziennikarze. To nie były wybory rangi Miss World, a bardziej kameralna impreza w tęczowym klubie, ale wydarzenie zrobiło się faktycznie głośne medialnie po fakcie i zobaczyłam swoją twarz na stronie głównej Onetu, a także kilku ogólnopolskich gazet.
Monika: Jak zareagowały media?
Emilia: Pamiętam też jeden z nagłówków: „Ohyda, Ryszard Kalisz w gejowskim klubie ogląda transwestytów w strojach kąpielowych”. Wtedy poczułam na swojej skórze, czym są fake newsy, jak media kłamią, tworzą nie tyle co narrację, ile całą historię. Przenigdy nie było na naszych imprezach konkursu w strojach kąpielowych ani niczego podobnego. Pod swoimi zdjęciami w sieci miałam dużo lajków, ale też ogromną ilość hejtu, a najzabawniejszy był często pojawiający się komentarz sugerujący, że jestem Przemysławem Saletą, znanym wówczas bokserem. Cóż, faktycznie było jakieś podobieństwo.
Monika: A jak było z kulisami imprezy?
Emilia: Na moją niekorzyść było jeszcze to, że w strefę zakulisową weszli fotoreporterzy robić zdjęcia z przygotowań. No i tu jest rozdźwięk, bo fotograf z duszą artysty szuka ciekawego kadru, dla nich kontrowersja jest smaczna i chwytliwa. Dla mnie pokazywanie zdjęcia, gdzie mam już sukienkę, ale jednocześnie łysą głowę, bo nie zdążyłam rozczesać peruki, było masakryczne. Zostałam pokazana ja, i nie tylko zresztą ja, od najgorszej możliwej strony, w wydaniu gorszym niż fetysz. Jako artysta rozumiem ciekawość kadrów, ich wernisażowy charakter, ale jako osoba na tym zdjęciu cierpiałam.
Monika: To musiało być trudne. Jak sobie wtedy radziłaś z hejtem?
Emilia: Wiem, że są osoby transpłciowe czy queer, które kochają się w takim looku, wąsy, broda i długa sukienka, ale nie ja. Dodam też, że wówczas nie przyjmowałam leków hormonalnych, żyłam tak, jak mnie stworzył Bóg, czas i życie. Zapytałaś o tremę, paraliż, lęk przed pokazywaniem siebie. Musisz postawić się na pierwszym miejscu. Nie przejmuj się innymi, bo każdy ma swoją narrację, a ty jesteś tylko kilkusekundową atrakcją. Jedni przyszli oglądać odważne dziewczyny, inni przyszli nam kibicować, a jeszcze inni szukać taniej sensacji i paliwa do hejtu w sieci. Zadaj sobie pytanie: czy chcesz się przejmować tymi negatywnymi ludźmi, czy robisz coś dla siebie i dla bliskich?
Monika: Czyli uważasz, że hejt można oswoić?
Emilia: Hejt to iluzja, dotyka cię tylko wtedy, gdy na to pozwolisz. W książce napisałam o laleczce voodoo. Wiesz, że ta lalka nigdy nie zadziała na osobę, która nie wie o jej istnieniu i działaniu? To laleczka hejtu, działa tylko na słabe umysły, które kupiły bajkę, że ona ma jakąś moc i boją się czary-mary wściekłego szamana. To jak negatywne placebo, ze strachu zaczynasz pozwalać siebie krzywdzić. Jeśli nie uwierzysz w to, a uwierzysz w siebie, będziesz niepokonana i zawsze piękna!
Monika: W 2016 roku opublikowałaś swoją pierwszą książkę "Zrozumienie". Twoja najnowsza książka "Tranzycja, czyli jak zmienić skorygować płeć?" (2025) nie jest biografią, a jednak jest bardzo osobista. Co sprawiło, że zdecydowałaś się napisać właśnie mentalny przewodnik, a nie opowieść o swojej historii?
Emilia: Z jednej strony mam ego sięgające kosmosu, a z drugiej chcę uchodzić za osobę skromną, więc oficjalnie uważam, że nie jestem nikim wyjątkowym, o kim warto byłoby czytać historię czy biografię. Nie odkryłam nowego pierwiastka, nie wypatrzyłam nowej planety, ani nie opracowałam latającej deskorolki. Nie śpiewam też w światowej kapeli. A jednak, jeśli umiejętnie spisałabym historię ostatnich lat swojego życia, wyszedłby z tego całkiem wciągający serial na Netfliksa, jakieś trzy sezony po dziesięć odcinków, z opcją na kolejne. Może kiedyś wrócę do tego pomysłu, ale na chwilę obecną nie planuję.
![]() |
Więcej o książce tutaj. |
Monika: Czy forma poradnika była dla ciebie bardziej naturalna niż klasycznej opowieści o sobie?
Emilia: Tak, przewodnik jest dla mnie łatwiejszą formą, bo odciągam uwagę od siebie, to nie ja jestem w centrum, lecz czytelnik. To on ma mieć korzyść z czytania książki i pracy nad sobą. Chcę realnie pomagać, a w poradniku mogę napisać wprost porady, cytaty, wskazówki, podczas gdy w formie literackiej trzeba to ubrać w metafory, co bywa źródłem błędów interpretacyjnych i w efekcie zaciera oryginalne przesłanie. Moja książka ma nieść pomoc i wiedzę, a nie budować moją markę osobistą, bo nie uważam siebie za osobę godną naśladowania.
KONIEC CZĘŚCI 1
Wszystkie zdjęcia za zgodą Emilii Japonki.
© 2025 - Monika Kowalska
No comments:
Post a Comment